Tag: prokrastynacja

  • Równowaga

    Równowaga

    Cześć, Autorze!

    Listopad zagościł na dobre, świat nabiera odcieni szarości, więc sklepy już barwią go kolorowymi światełkami Świąt. To czas przejścia – już nie lato, jeszcze nie zima. To czas zaglądania w siebie bardziej, a może się to okazać trudne. Dobrze się jednak zaczepić o jedną z myśli i próbować. U mnie wygląda to obecnie tak…

    Mam wrażenie, że już o tym wspomniałam, ale układa się to we mnie, więc wróćmy do tematu: pisanie nie jest oderwane od życia. Wszystko dlatego, że czytam w końcu Bondy “Maszynę do pisania”. Bardzo polecam, zwłaszcza na początku poznawania pisarskiego rzemiosła. Wiele w tej książce systematyzacji, podpowiedzi  i wyjaśnień. Od poszukiwania własnego głosu, przez głos narratora po lepienie fabuły. Rzetelnie opracowany temat. Czytając, wyciągam wniosek z pierwszego zdania tego akapitu i już się w tej myśli rozwijam.

    Pisanie bazuje na naszych doświadczeniach i wrażliwości. Im lepiej potrafimy przekładać te pierwsze na fabułę, tym lepiej ona wychodzi, a im większa nasza wrażliwość, tym umiejętniej dodajemy drugie dno. Jest też codzienność i fakt, że w ciągu roku mamy różne okresy. Może być bardzo twórczo albo kompletna posucha. Często podchodzimy to sprawy zadaniowo: skoro pisałam wczoraj, to powinnam móc i dziś. Zaciągamy się nad klawiaturę i wychodzi… nic.

    To jeden ze scenariuszy na odkładactwo.

    Przeczuwamy, że z pisaniem wiąże się jakieś wyzwanie, a ponieważ nie zdajemy sobie sprawy, jakie, podejmujemy ucieczkę. Góra prania czeka, pokój już dawno powinien zyskać nowy regał, a te komodę można przestawić. W komodzie pełno szpargałów, które trzeba wyjąć, przejrzeć, wyrzucić. Albo… Foldery zalegają w komputerze. Zawierają ten sam tekst milion razy, a rozeznanie w nałożonych poprawkach to misja równa wyprawie na Marsa. Lub… Książka jest już napisana i wypada pomyśleć nad promocją, ale najpierw trzeba skontaktować się z ludźmi i nie wiadomo, jak zabrać się za znalezienie tych właściwych.

    Każda z tych kwestii mówi nam wiele, jeśli tylko skusimy się posłuchać. Może to być sprawa braku równowagi.

    Może sprzątanie, wyrzucanie i nowe meble oznaczają dla nas potrzebę porządkowania, tęsknotę za sukcesywnie ukończonym zadaniem. Nie dość, że robi się to własnymi rękami, to jeszcze wyobraźnia może odpocząć, bo decyzje należy w tym podejmować głównie organizacyjne. Efekty widać i czuć – od razu.

    Być może chęć przekopania się przez foldery to znak, że umysł potrzebuje klarowności: na którą wizję tekstu się decydujesz? Nadmiar poprawek to też wiadomość, że ćwiczymy nie ten mięsień, co trzeba. Kiedy na siłowni próbujemy wzmocnić łydki, nie będziemy robić brzuszków, prawda? I tak samo jest z pisaniem: za poprawki odpowiada wnikliwy analito-krytyk, podczas gdy przy budowie tekstu potrzeba nam umysłowego inżyniera. Umysł potrzebuje ogarniać wizję i podejmować decyzje w odniesieniu do kolejnych partii tekstu, z elastycznym podejściem.

    Brak ludzi, którzy pomogą nam promować książkę, może być informacją, że za bardzo wkręciliśmy się we własny introwertyzm i ograbiamy się z możliwości dzielenia swoimi twórczymi przygodami z innymi pasjonatami. Ograbiamy, bo w ten sposób nie pozwalamy sobie być w otoczeniu ludzi takich samych, jak my. Odizolowane pisanie nie idzie.

    To tylko przykłady, ale widzisz, Autorze, że może być różnie.

    Można śmiać się z Murakamiego i nawet mylić go z biegaczem, ale jego pasja do tego sportu skutkuje równowagą z procesem twórczym. Jest czas na ciało i jest na umysł.

    Takich swoich balansów warto szukać, zamiast ganić się za brak pisania, za odkładactwo.

    Jeśli siedząc nad klawiaturą, czuję się samotna, to impuls do wyjścia z przyjaciółmi. Jeśli się wiercę i dreptam, zamiast przebierać palcami po klawiszach, może właśnie chce mi się pobiegać. Może nie chce mi się gapić w ścianę, może właśnie potrzebuję podoświadczać lasu.

    Na pewno dla wielu z nas to oczywiste, a jednak bardzo często zmagamy się z odkładactwem, a ponieważ opiewam łagodność, zachęcam do zbadania tej poszlaki.

    Czy Twoje odkładactwo nie krzyczy o braku równowagi?

    Pisanie powinno przecież być przyjemnością – decydujemy się na nie, niezależnie czy piszemy książki, czy artykuły. Przelewanie własnych myśli na papier powinno nam przynosić frajdę albo chociaż ulgę.

    Jeśli więc coś Cię trzyma, odkładasz i teraz czytając ten list, czujesz rezonans, to pomyśl: jak wzmocnić moją radość do pisania?

    Obiecuję, że podążenie za odpowiedzią pomoże Ci spotkać się z wewnętrznym dzieckiem i poczuć to, co Cię na samym początku ściągnęło nad kartkę. Tak, ta radość wciąż tam jest. Niekiedy po prostu trzeba się do niej dokopać… poprzez poszukanie równowagi.

    Fajnych przemyśleń,
    m

  • Rozwój

    Rozwój

    Cześć, Autorze!

    Jak Ci się listopad przyjmuje? Raz słońce, raz przejmujący chłód? U mnie już czas na cieplejsze buty. Ogrzewający szalik też ruszył z pomocą, choć dziś pozwoliłam sobie jeszcze na spacer z rozpiętym płaszczem… Ale!

    W tym tygodniu chcę Ci opowiedzieć o warsztatach. Planowałam je od dawna, chwaliłam się przemyśleniami, dzieliłam wizją i oto stały się warsztaty: “Prokrastynacja w pisaniu”. Przyznaję, ten tytuł nie należy do moich najlepszych, ale potrzebowałam czegoś bezpośredniego. I najwyraźniej udało się, ponieważ na zajęcia przyszli przedstawiciele różnych obszarów pisania: od blogów, przez artykuły, poradniki i powieści aż po prace naukowe. Śmiałków zebrało się dwunastu, czyli dokładnie tyle, ile maksymalnie przyjęłam.

    Prowadzenie warsztatów to dla mnie wielka frajda. Lubię to jako kreatywny coach – zawsze mam wiele pomysłów na ćwiczenia i formy pracy, a im dłużej myślę i im więcej mam możliwości weryfikacji pomysłów z ludźmi, tym bardziej trafne tworzę koncepcje. Poza tym praca z grupą to przeciwieństwo samotniczej pracy pisarskiej – i dlatego właśnie ładuje mi baterie.

    Było wspaniale! A po zajęciach usłyszałam słowa takie, jak: “Lżej mi”, “Jak to już kończymy?!”, “Teraz rozumiem więcej” i moje ulubione: “Ruszyłem z pisaniem”.

    Miód na serce!

    Ja naprawdę uwielbiam dodawać ludziom skrzydeł. Dlatego właśnie warsztatów będzie więcej! Łódź, szykuj się! Szykuj się, Internecie! Plany mam spore, a siatka połączeń i znajomości już została uruchomiona. Będzie się działo! Będziemy pisać aż miło!

    A tak na poważnie: bardzo dziękuję uczestnikom. Udowodnili mi, że temat prokrastynacji dotyka nas wszystkich i z wielu różnych powodów. Pokazali, jak bardzo świadomi są własnych wyzwań, a przy tym jak bardzo potrafią się z nich śmiać. Pracowali wytrwale, a ja obserwowałam, co mogę zrobić lepiej.

    Dlatego już dziś zapraszam na ponowne zajęcia. Odbędą się najpewniej z początkiem roku. Minione bazowały na pracy w parach, ponieważ chciałam dać uczestnikom jak najwięcej konkretów, a te przychodzą indywidualnie. Kolejne to dodatkowa godzina zajęć, balans pracy w parach i w grupie. Do ćwiczeń rozwojowych dołączę pisarskie. Głowa aż mi huczy od pomysłów!

    Dziękuję też Marcinowi Kurcbuchowi, który wspierał mnie w prowadzeniu zajęć. Jego doświadczenia pisarskie i medytacja, którą poprowadził, wzbogaciła nas wszystkich. I to nie są tylko moje pochwały – uczestnicy potwierdzili!

    Pierwsze warsztaty o prokrastynacji pokazały mi, jak bardzo może ona być trampoliną dla pisarskiego rozwoju. Wszyscy mamy zastoje, czasem uciekamy od klawiatury albo kartki, czasem od krytyka, ale jeśli pisanie nas wzywa, to każdy wysiłek, by poradzić sobie z wyzwaniem, jest na wagę złota.

    Jako piszący potrzebujemy się rozwijać.

    Utwierdzenie się w tym przekonaniu to pewne domknięcie dla mnie. Pracowałam na to cały rok. Przygotowywałam się, obserwowałam, planowałam. Teraz wiem, jak bardzo było warto i daje mi to moc do dalszych działań!

    Z życzeniem skrzydeł,
    m

    P.S. A jeśli mieszkasz w Łodzi, Autorze, to odezwij się – mamy tu teraz ekipę, która chce się w pisaniu wspierać.

  • O wsparciu

    O wsparciu

    Cześć, Autorze!

    Działam niczym pracowita pszczoła. Projekty rosną i przynoszą mi coraz więcej radości. Nowe opowiadanie też rośnie i już niedługo przekażę je do redakcji. Trzymaj kciuki!

    Oczywiście daj znać, jak Twoje pisanie, bo zawsze jestem tego ciekawa. Póki jednak mam głos, to powiem Ci, o czym myślałam ostatnio…

    Otóż postanowiłam tym razem poruszyć sprawę wsparcia.

    Takiego zdrowego i stymulującego elementu naszej pracy twórczej. Nawet moja niepisząca koleżanka powiedziała ostatnio, że pisanie jest bardzo samotnicze. Jak najbardziej się zgadzam. Filtrujemy spojrzenie na świat, konwertujemy myśli na sceny lub akapity, notujemy. To wszystko jest praca z klawiaturą albo piórem.

    Łatwo popaść w tym procesie w izolację.

    Wtedy skazujemy się na wewnętrznego krytyka i najbardziej uczymy się słyszeć słowa niepochlebne. Z drugiej strony możemy nieźle wytrenować się w narcyzmie i popaść w samozachwyt nad naszymi dziełami.
    OK, powiesz pewnie, że tekst trafia do czytelników. Prawda. Jednak czytelnicy mają to do siebie, że sporo z naszym tekstem rozmawiają, a niekoniecznie potrafią nam bezpośrednio powiedzieć, co im się podoba lub nie.

    Dobrze jest zatem mieć chociaż jedną zaufaną osobę, która życzliwie poczęstuje nas konstruktywną krytyką.

    Dopóki siedziałam sama ze swoimi tekstami, potrafiłam miewać bardzo zmienne wrażenia. Jeden tekst czytałam w odstępie pół roku i jego partie wywoływały odmienną ocenę. Nie wspomnę o tym, jak szlifowałam się w perfekcjonizmie. To wszystko z kolei wspaniale spychało mnie na tory prokrastynacji, bo truchlałam na samą świadomość o odpowiedzialności i niepewności, jakie na siebie ściągałam.

    Próbowałam nad moim tekstem być betareaderką, redaktorką, korektorką i wydawcą. A po leżakowaniu tekstu w szufladzie, nawet i czytelnikiem.

    Odechciewało mi się.

    Od czasu do czasu pozyskiwałam zbłąkaną duszę, która czytała moje opowiadania albo wysłuchiwała pomysłów na powieść i kwitowała moje wysiłki hasłem: dobre.

    Usychałam.

    Potrzeba pisania aż się we mnie kotłowała. Nie wspomnę o tęsknocie bycia sobą – tu akurat pod względem wyrażania się jako artysta. Bardzo mi tego brakowało i czułam wręcz, jakbym straciła kawałek siebie. Nie mogłam się w pisaniu rozwijać, więc podcinałam sobie skrzydła twierdzeniem, że nie umiem pisać.

    Na samo wspomnienie tych przejść cierpnie mi skóra.

    Dziś mamy łatwy dostęp do ludzi, którzy podzielają nasze pasje. Istnieją platformy, gdzie łączą swe moce betareaderzy. Nie trzeba się więc angażować w nowe znajomości, a tekst ma szansę otrzymać barwny zwrot. Są też ogólnodostępne grupy na FB. Niektóre zebrane przez ludzi, którzy uczą pisarskiego rzemiosła, inne zebrane siłą chęci piszących.

    Mam szczęście być w gronie pisarzy – takich jak ja. I chociaż tworzymy rzeczy różne, służymy sobie zdrową krytyką, punktem odniesienia dla wrażeń, wsparciem w kwestii poleceń wydawnictw. To całe pole do rozwoju w pisaniu!

    Wiem, że są tacy autorzy, którzy nie lubią grup. Wiem, że można się do grupy zrazić – bo animozje, zazdrości, jednostronność zamiast wymiany.
    Jeśli też jesteś takim autorem, a widzisz, że Twoje pisanie schodzi na manowce, nie chce Ci się rozwijać i najbardziej rozkwitasz w prokrastynacji i braku wiary w siebie, to pozwól sobie pomyśleć, że może jakieś wsparcie by się przydało…

    Czy ja mogę Cię takim wsparciem poratować? Jasne! Zawsze chętnie. Profesjonalnie albo koleżeńsko. Także pisz śmiało, jeśli szukasz.

    Powodzenia!
    m

  • O braku chęci

    O braku chęci

    Cześć, Autorze!

    Jak tam u Ciebie? Skwar czy strugi deszczu? Działasz? Może ulegasz pogodowym zmiennym, a Twój humor razem z nimi? U mnie dość stabilnie, choć wakacyjne wibracje rozpraszają. Miałam napisać coś mądrego, więc tu jestem, ale prawda jest taka, że po głowie chodzi mi jedna myśl.

    A co, jak się nie chce?

    Bo czasem po prostu tak jest, prawda? Pomysł jest świetny, przygotowanie na sto procent, być może nawet odbiorcy czekają, a nam się nie chce. Bo słońce świeci, bo morze szumi, bo przyjaciele zapraszają, bo w pracy działo się sporo, bo dzieci domagają się uwagi, bo milion spraw nagle wypłynęło. Tęsknota za cichym kątem i przelaniem myśli na papier jest, ale nie sposób się przemóc.

    To przecież jeszcze nie prokrastynacja. I warto to odróżniać, żeby nie wywoływać niepotrzebnego poczucia winy.

    Czy piszę o tym, bo nie chciało mi się pisać tego listu?
    Tak!

    Jestem z Tobą szczera i nikogo nie udaję. Nie piszę na akord i nie jestem robotem. Wynalazłam za to sposób, który mnie się sprawdza: mówienie o tym, co naprawdę we mnie jest. Tym razem pojawił się brak chęci.

    Spacerowałam dziś po Londynie, odkryłam wspaniały sklep z japońskimi pysznościami, zajrzałam do kapliczki straży pałacowej, przyglądałam się barwnym kwiatom w parku i wiewiórkom porywającym orzeszki. Słońce świeciło, wiatr mnie studził. Spacer zamienił się w całą wycieczkę.
    Widzisz więc, że nie chodzi zupełnie o to, że zabrakło mi serca do napisania listu. Po prostu świat mnie wezwał, cieszyłam się nim. Ciało się zmęczyło, głowa najbardziej łaknęła ciszy.


    Wiedząc, że chcę napisać ten list do Ciebie, postanowiłam się przechytrzyć. Mam to szczęście, że mogę sama zadecydować o temacie, który tu poruszę. Jeśli jednak naciskają Cię terminy albo oczekiwania przełożonych czy plan fabuły, to spróbuj poszukać tych partii, które na ten “nie-chce-mi-się moment” wydadzą się możliwe do wykonania.

    Kompromisy są też fajne. Napisać troszkę i obiecać sobie dokończyć następnego dnia. Uszanować obietnicę i się z niej wywiązać! To konieczne.

    Jest jednak jeszcze to jedno… Podarowanie sobie tego, co potrzebne.
    Chwila ciszy. Herbata. Zabawa. Zakupy.

    Co Ci gra w duszy. Czego potrzebuje Twoje wewnętrzne dziecko? Bo w sumie o to tutaj chodzi. Chwilka zatroszczenia się o nie może zdziałać cuda. Wyciszone wewnętrzne dziecko przestaje domagać się spełnienia zachcianek. Balans sam wypływa.

    Teraz zdecydowanie pisanie tego listu przynosi mi frajdę. Moje wewnętrzne dziecko jest zadowolone. Wiem też, że zadanie wykonane, a ja mam jeszcze czas, by wypić w spokoju kawę i nacieszyć się swoim towarzystwem.

    Pisania zintegrowanego z życiem…
    Tego Ci dziś życzę, Autorze.

    m

  • O powrotach

    O powrotach

    Cześć, Autorze!

    Piszesz? A może wakacjujesz? Odpoczywanie jest bardzo ważne i czasami wręcz trzeba się go uczyć. Znasz to? Cudowne morze, a Ty przewijasz strony w necie, bo mózg domaga się zajęcia? Jak mija ten czas?

    U mnie dzieje się wiele. W myśl idei przyciągania – im więcej rozmawiam z ludźmi o pisaniu, tym więcej pisania w moim życiu. Jeszcze nigdy nie czułam się tak zintegrowana z moją pasją. Nie ma to znamion nowej miłości, kiedy każdy dzień to cząstka miesiąca miodowego, ale jest stabilną więzią, która ładuje mi baterie.

    Ostatnimi dniami na przykład rozmawiałam z Olgą Bartnik w naszym podcaście “bez okładki” o powracaniu do pisania po przerwie. Odkryłyśmy, jak ważne jest, by sobie zdefiniować pisanie. W trakcie rozmowy bowiem okazało się, że możemy mówić o co najmniej dwóch różnych kwestiach!

    Wygląda na to, że kluczowe jest też w tej sprawie nastawienie. Różnie wygląda sytuacja, kiedy przerwa w pisaniu jest przez nas zaplanowana i zupełnie pod kontrolą, a kiedy przeżywamy coś, co nas od pisania odciąga.

    Kiedy doświadczałam stanów depresyjnych, nie panowałam nad swoim umysłem. Dla mnie jest on najważniejszym narzędziem do tworzenia historii. To tu przefiltrowane odczucia zostają przekonwertowane na refleksje, zdania, akapity. Mój mózg odmawiał współpracy. Była we mnie chęć, a nawet potrzeba, by pisać, ale nie pomagało ani planowanie, ani siadanie nad kartką. W głowie miałam pustkę albo chaos.

    Przerażało mnie to.

    Szukałam jakiegokolwiek sposobu, by siebie przechytrzyć. Wiedziałam, że gdybym tylko dała radę coś napisać, poczułabym się choć trochę lepiej.
    Oliwy do ognia dolał fakt, że napisane wcześniej opowiadania poszły na stratę wraz z zepsutym laptopem.
    Nie mogłam przestać myśleć, że skoro tekst nie ma szansy przetrwać, to nie ma sensu go pisać. To podcinało celowość wszelkich prób. Równia pochyła.
    W odmętach moich stanów, rozemocjonowania, bezsensu i ogólnym kryzysie wydawało mi się, że moja przygoda z pisaniem już się skończyła.

    Zajęłam się kolorowaniem. Był to trochę powrót do dzieciństwa, bo w tamtych czasach nie było jeszcze kolorowanek dla dorosłych. Ożywiałam więc Kubusia Puchatka i księżniczki Disneya. Czasem bez większych oczekiwań szkicowałam twarze.
    Teraz wiem już, że łagodnie pobudzałam mięsień wyobraźni do działania. Robiłam to instynktownie, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jako ludzie jesteśmy naturalnie twórczy.

     


    W końcu przyszło lato, a z nim wizja pewnej postaci. Na początku odwiedzała mnie dość nieśmiało, ale z czasem tak bardzo przykuła moją uwagę, że zaprosiłam ją na dłużej. Sprawdzałam, jaka jest, kim jest, skąd się wzięła i jaką opowieść próbuje mi przekazać.

    Słowa zaczęły płynąć.

    Do dziś pamiętam pierwszą scenę zapisaną po wielu miesiącach posuchy. Toczyła się w lesie. Płonęły ogniska. Muzyka powstawała z radosnych intencji grupy kobiet. Tańczyły. Nie przejmowały się czasem ani planami. 
    Pisząc tę scenę czułam, jakbym obudziła się z długiego snu. Zrozumiałam, że pisanie jest we mnie zawsze. Czeka, nawet jeśli inne rzeczy mnie odciągają. To moja głęboko osadzona umiejętność. Pasja. Płynie mi w żyłach, pompuje ideami patrzenie na świat. Nie sposób ją przegonić lub wyciąć.

    Wystarczy ją kochać i szlifować.

    Tak więc robię.

    A Ciebie, Autorze, zapraszam do odsłuchania naszego podcastu. Znajdziesz go na platformach: spotify, google, apple, youtube. Teraz znasz moją personalną historię z przerwą od pisania, ale w podcaście podeszłyśmy do tematu szerzej, bo przecież ilu ludzi pióra, tyle doświadczeń.

    Pozdrawiam Cię!
    m

  • O autokrytyku

    O autokrytyku

    Cześć, Autorze!

    Co u Ciebie? Ja dalej na trasie od pomysłu do tekstu. Obecnie faza research. Czytam fascynującą pracę etnograficzną o mafii. Dowiaduję się wiele, inspiracji czerpię jeszcze więcej. W końcu trafiłam na książkę, która daje mi informacje przekrojowo. I potwierdza starą prawdę, że wszyscy jesteśmy tacy sami – niezależnie od tego, na jakiej szerokości geograficznej mieszkamy.

    Z drugiej strony przyglądam się na trasie ważnemu pasażerowi. Autokrytyk. Zawsze siedzi na tylnym siedzeniu. Nie śpi, nawet jak ja odpoczywam. Pełen pasji zawsze chętnie rzuci uwagę, pomimo że nikt go o to nie prosił. Wywołuję go więc do akapitu!

    Jaki jest Twój autokrytyk?

    Mój to perfekcjonista. Gani mnie nie tylko za pomysły, ale i przelewanie ich na papier, a także za formę zapisu. Jest aktywny nawet na długo po zakończeniu prac nad tekstem. Ba! Kiedy już tekst jest zatwierdzony przez betareaderkę, redaktorkę, on dalej mnie gnębi! Ogólnie jest wiecznie niezadowoloną zrzędą.

    Jest mi jednak lepiej, odkąd go znam.

    Wiem przynajmniej, z kim mam do czynienia i pomaga mi to nie brać jego uwag do serca. Bo uwagi własnego krytyka bolą najbardziej, nie uważasz?
    Pamiętam, że Julia Cameron lub Melissa Gilbert pisała o tym, jak ważne jest, by pierwszy draft zostawić tylko dla siebie. Zbyt krytyczne oko na tym etapie prac może podciąć nam skrzydła, a przecież draft to tylko szkic wizji, którą trzeba wymodelować i oszlifować.

    Co w takim razie z wewnętrznym krytykiem?

    Czy w procesie samodzielnej pracy nad tekstem nie zachodzi ten sam mechanizm:
    – piszemy szkic, jest fajnie
    – wkracza autokrytyk i brzęczy nam do ucha, że to słabe, że się nie nadaje, że nie umiemy pisać
    – truchlejemy i odsuwamy się od tekstu.

    Tracimy wiarę – posłuchaliśmy autokrytyka za wcześnie.

    Kiedy się takie chwile powtarzają, tracimy wiarę w swoją kreatywność i możemy zarzucić ją na długi czas!

     


    Na krótki dystans słuchanie autokrytyka za bardzo może skutkować… prokrastynacją. Bo po co siadać do czegoś, co przynosi wewnętrzne niezadowolenie i poczucie, że nigdy nie urosnę do własnych ambicji? Łatwiej przeczytać książkę i naładować się wymianą wrażeń po niej!

    To jak nie słuchać krytyka?

    Różne są podejścia. I chcę powiedzieć wyraźnie, że jestem zwolenniczką słuchania go trochę. Dla równowagi. Tak, by nie obrosnąć w piórka, nie przestawać się rozwijać.

    Sprawdza się u mnie poznawanie autokrytyka. Rozumiem, dlaczego mnie piłuje i zawiesza poprzeczki wyżej. Decyduję, czy chcę iść aż tak wysoko. Można też jednak przeciwstawić krytycznemu głosowi – pochwalny. Pozwalać im łapać balans między sobą. A można ostro mówić: “Teraz cię nie słucham. Będzie czas po poprawkach.” Czego nie robimy, myślę, że warto autokrytyka adresować. Nie zbywać go, nie udawać, że go nie ma i nie wychwalać jego uwag, wsłuchując się w nie uważnie.

    Zresztą, jeśli już uważnie – można zapisywać jego uwagi, by z czasem móc zobaczyć, jak one się zmieniają. Jakie są bezcelowe, ot, po prostu dla zasady krytykowania. Czasami przecież zmieniamy jedno zdanie bez końca, prawda?

    Jak Ty sobie radzisz, Autorze? Autokrytyk daje Ci się we znaki? Co mówi? Kiedy jest najbardziej upierdliwy?

    Pozdrawiam Was oboje serdecznie!

    m

  • O robieniu

    O robieniu

    Witaj, Autorze!

    Jakieś ciekawe wnioski po ostatnim tygodniu? Jak tam cement? Mój nieco spękał. Łagodnie traktowałam go myślą. Zawiodła mnie ona do takich refleksji:

    Robię dużo. Całe dni mam zajęte i nawet noce są za krótkie, żebym mogła się wyspać, a jednocześnie dokończyć wszystko, co czeka. Tak, tak, badamy cement, o którym pisałam ostatnio. Nie odpuszczam. Skoro pamięć nie współpracuje, używam logiki.
    Kiedy moja lista obowiązków sięga od mojego monitora do Twojego, gdziekolwiek dziś jesteś, tworzenie schodzi na plan bardzo daleki. Jestem zawalona, a przecież przyjemne pisanie, które przychodzi mi lekko, zajmie tylko chwilę, więc czas się znajdzie. Później.

    Muszę najpierw posprzątać – rzeczy wokół siebie, jedzenie w lodówce, opłaty w banku, oczekiwania innych, terminy, ustalenia. To są rzeczy ważne, dzięki nim żyję – dosłownie lub jako cząstka społeczeństwa. Co znaczy tworzenie wobec takich kwestii?

    No, właśnie. Co znaczy?

     


    Czym w moim życiu jest tworzenie? Jakie jest ważne? Na jaką potrzebę mi odpowiada?

    Pozwala mi poznawać siebie. Pozwala mi się rozwijać. I dokumentuje rozwój.
    Łączy się więc ze zmianą. Czy to możliwe, że umysł płata mi figla? Bo przecież umysł truchleje na hasło “zmiana”. Nic go raczej bardziej nie przeraża. Czyżby więc to ta kwestia stała za moim odkładaniem?

    Strach przed zmianą… Bardzo ciekawe. Uniwersalne, ale prawdziwe.
    Chyba na dziś mi wystarczy. Mam nadzieję, że u Ciebie równie owocnie.

    Jesteśmy w tym razem. 
    m

  • O później

    O później

    Cześć, Autorze!
    U mnie gorąco, a u Ciebie? Wpadam w naturalne spowolnienie, bo w upale nie chce się ruszać ani ciało, ani umysł. Natchnęło mnie to do rozmyślań o odkładaniu na później…

    “Teraz nie jest dobry moment”. “Mam wszystko w głowie”. “Wiem, co chcę napisać”. “Zostało tylko to napisać, drobiazg”. Czy to są tylko moje myśli, a może też je znasz?

    Podobno ciągle coś odkładamy i przekładamy. Zwłaszcza, jeśli chodzi o działania twórcze, spychamy je na dalszy plan. Ja na pewno niestety to robię. Główna wymówka jest taka, że skreślenie kilku słów idzie mi łatwo, więc nawet na ostatnią chwilę będzie ok. Oczywiście wtedy jestem mniej zadowolona z tekstu, bo mogłam lepiej przemyśleć, rozplanować, wzmocnić konkluzję. Nie wspomnę, że pogłębiłabym temat, wyraziła z siebie coś ważniejszego.

    Piszę to wszystko i lampki w mózgu rozpalają się jak te na świątecznej choince. Już prawie słyszę “Jingle Bells”, bo tak bardzo szaleją. Innymi słowy… dużo się dzieje w temacie odkładania na później. Spróbuję więc sprowadzić nas bardziej do teraz i tutaj z Tobą ten temat otworzyć.

    Masz gotowość?

     


    Zaczynamy!

    Spychać tworzenie na dalszy plan kojarzy mi się ze spychaniem siebie. W końcu to ja i moja wyobraźnia filtrujemy dany temat. To ja chcę coś napisać, podzielić się ze światem. Jeśli zamiast tego wybieram ugotowanie obiadu, zakupy, pięć telefonów i stosy wiadomości, co to o mnie mówi? Ile czasu na siebie sobie daję? Gdzie ja jestem na liście swoich priorytetów? Czy nie powinnam być na początku – w imię zasady tlen najpierw sobie, później innym? Jaka się staję bez tlenu, którym jest dla mnie wyrażanie siebie? Jakie oczekiwania stawiam otoczeniu, jeśli sama sobą się nie zajęłam?

    Mniejsze zadowolenie z tekstu. Jeśli myślisz, że ujęłam to ładnie, to oczywiście masz rację. Tu jest ten punkt wyjściowy: “nie umiem pisać”, “inni robią to lepiej”, “co ja mam do przekazania”, “takich tekstów są miliony”, “wszystko już zostało napisane”, “nie jestem oryginalna”. Wiadro pomyj.

    Trzecia kwestia, to samo poczucie ciężkości, jakie pojawia mi się na myśl o przekładaniu. Jakbym zanurzyła się w cemencie. Im więcej odkładam, tym więcej na mnie cementu i ledwo się ruszam. Niebawem zastygnę, a to wiąże się z przytłoczeniem. W takich okolicznościach już w ogóle nie wiem, od czego chcę zacząć. Potrzebuję zaszyć się pod kołdrą i poczekać aż cement opadnie.

    A przecież nie opadnie sam.
    Trzeba go skuć.
    Bolesne, prawda?

    Ty wiesz i ja wiem, jakie przekładanie jest uciążliwe. A jednak gdzieś się tego nauczyliśmy. Jakoś się zaczęło. Moja pamięć nie chce zdradzić odpowiedzi. Może Twoja jest bardziej posłuszna. A jeśli razem wypieramy to wspomnienie, to zatrzymajmy się w temacie na dłużej, co? Mam poczucie, że warto.

    Bo cement sam nie opadnie.
    Pełna nadziei pozdrawiam,
    m

Magdalena Krok Naprzód
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.