Cześć, Autorze!
Działam niczym pracowita pszczoła. Projekty rosną i przynoszą mi coraz więcej radości. Nowe opowiadanie też rośnie i już niedługo przekażę je do redakcji. Trzymaj kciuki!
Oczywiście daj znać, jak Twoje pisanie, bo zawsze jestem tego ciekawa. Póki jednak mam głos, to powiem Ci, o czym myślałam ostatnio…
Otóż postanowiłam tym razem poruszyć sprawę wsparcia.
Takiego zdrowego i stymulującego elementu naszej pracy twórczej. Nawet moja niepisząca koleżanka powiedziała ostatnio, że pisanie jest bardzo samotnicze. Jak najbardziej się zgadzam. Filtrujemy spojrzenie na świat, konwertujemy myśli na sceny lub akapity, notujemy. To wszystko jest praca z klawiaturą albo piórem.
Łatwo popaść w tym procesie w izolację.
Wtedy skazujemy się na wewnętrznego krytyka i najbardziej uczymy się słyszeć słowa niepochlebne. Z drugiej strony możemy nieźle wytrenować się w narcyzmie i popaść w samozachwyt nad naszymi dziełami.
OK, powiesz pewnie, że tekst trafia do czytelników. Prawda. Jednak czytelnicy mają to do siebie, że sporo z naszym tekstem rozmawiają, a niekoniecznie potrafią nam bezpośrednio powiedzieć, co im się podoba lub nie.
Dobrze jest zatem mieć chociaż jedną zaufaną osobę, która życzliwie poczęstuje nas konstruktywną krytyką.
Dopóki siedziałam sama ze swoimi tekstami, potrafiłam miewać bardzo zmienne wrażenia. Jeden tekst czytałam w odstępie pół roku i jego partie wywoływały odmienną ocenę. Nie wspomnę o tym, jak szlifowałam się w perfekcjonizmie. To wszystko z kolei wspaniale spychało mnie na tory prokrastynacji, bo truchlałam na samą świadomość o odpowiedzialności i niepewności, jakie na siebie ściągałam.
Próbowałam nad moim tekstem być betareaderką, redaktorką, korektorką i wydawcą. A po leżakowaniu tekstu w szufladzie, nawet i czytelnikiem.
Odechciewało mi się.
Od czasu do czasu pozyskiwałam zbłąkaną duszę, która czytała moje opowiadania albo wysłuchiwała pomysłów na powieść i kwitowała moje wysiłki hasłem: dobre.
Usychałam.
Potrzeba pisania aż się we mnie kotłowała. Nie wspomnę o tęsknocie bycia sobą – tu akurat pod względem wyrażania się jako artysta. Bardzo mi tego brakowało i czułam wręcz, jakbym straciła kawałek siebie. Nie mogłam się w pisaniu rozwijać, więc podcinałam sobie skrzydła twierdzeniem, że nie umiem pisać.
Na samo wspomnienie tych przejść cierpnie mi skóra.
Dziś mamy łatwy dostęp do ludzi, którzy podzielają nasze pasje. Istnieją platformy, gdzie łączą swe moce betareaderzy. Nie trzeba się więc angażować w nowe znajomości, a tekst ma szansę otrzymać barwny zwrot. Są też ogólnodostępne grupy na FB. Niektóre zebrane przez ludzi, którzy uczą pisarskiego rzemiosła, inne zebrane siłą chęci piszących.
Mam szczęście być w gronie pisarzy – takich jak ja. I chociaż tworzymy rzeczy różne, służymy sobie zdrową krytyką, punktem odniesienia dla wrażeń, wsparciem w kwestii poleceń wydawnictw. To całe pole do rozwoju w pisaniu!
Wiem, że są tacy autorzy, którzy nie lubią grup. Wiem, że można się do grupy zrazić – bo animozje, zazdrości, jednostronność zamiast wymiany.
Jeśli też jesteś takim autorem, a widzisz, że Twoje pisanie schodzi na manowce, nie chce Ci się rozwijać i najbardziej rozkwitasz w prokrastynacji i braku wiary w siebie, to pozwól sobie pomyśleć, że może jakieś wsparcie by się przydało…
Czy ja mogę Cię takim wsparciem poratować? Jasne! Zawsze chętnie. Profesjonalnie albo koleżeńsko. Także pisz śmiało, jeśli szukasz.
Powodzenia!
m
Nie ma jeszcze komentarzy