kobieta na łące

Cześć, Autorze!

Co u Ciebie? Ja dalej na trasie od pomysłu do tekstu. Obecnie faza research. Czytam fascynującą pracę etnograficzną o mafii. Dowiaduję się wiele, inspiracji czerpię jeszcze więcej. W końcu trafiłam na książkę, która daje mi informacje przekrojowo. I potwierdza starą prawdę, że wszyscy jesteśmy tacy sami – niezależnie od tego, na jakiej szerokości geograficznej mieszkamy.

Z drugiej strony przyglądam się na trasie ważnemu pasażerowi. Autokrytyk. Zawsze siedzi na tylnym siedzeniu. Nie śpi, nawet jak ja odpoczywam. Pełen pasji zawsze chętnie rzuci uwagę, pomimo że nikt go o to nie prosił. Wywołuję go więc do akapitu!

Jaki jest Twój autokrytyk?

Mój to perfekcjonista. Gani mnie nie tylko za pomysły, ale i przelewanie ich na papier, a także za formę zapisu. Jest aktywny nawet na długo po zakończeniu prac nad tekstem. Ba! Kiedy już tekst jest zatwierdzony przez betareaderkę, redaktorkę, on dalej mnie gnębi! Ogólnie jest wiecznie niezadowoloną zrzędą.

Jest mi jednak lepiej, odkąd go znam.

Wiem przynajmniej, z kim mam do czynienia i pomaga mi to nie brać jego uwag do serca. Bo uwagi własnego krytyka bolą najbardziej, nie uważasz?
Pamiętam, że Julia Cameron lub Melissa Gilbert pisała o tym, jak ważne jest, by pierwszy draft zostawić tylko dla siebie. Zbyt krytyczne oko na tym etapie prac może podciąć nam skrzydła, a przecież draft to tylko szkic wizji, którą trzeba wymodelować i oszlifować.

Co w takim razie z wewnętrznym krytykiem?

Czy w procesie samodzielnej pracy nad tekstem nie zachodzi ten sam mechanizm:
– piszemy szkic, jest fajnie
– wkracza autokrytyk i brzęczy nam do ucha, że to słabe, że się nie nadaje, że nie umiemy pisać
– truchlejemy i odsuwamy się od tekstu.

Tracimy wiarę – posłuchaliśmy autokrytyka za wcześnie.

Kiedy się takie chwile powtarzają, tracimy wiarę w swoją kreatywność i możemy zarzucić ją na długi czas!

 

Na krótki dystans słuchanie autokrytyka za bardzo może skutkować… prokrastynacją. Bo po co siadać do czegoś, co przynosi wewnętrzne niezadowolenie i poczucie, że nigdy nie urosnę do własnych ambicji? Łatwiej przeczytać książkę i naładować się wymianą wrażeń po niej!

To jak nie słuchać krytyka?

Różne są podejścia. I chcę powiedzieć wyraźnie, że jestem zwolenniczką słuchania go trochę. Dla równowagi. Tak, by nie obrosnąć w piórka, nie przestawać się rozwijać.

Sprawdza się u mnie poznawanie autokrytyka. Rozumiem, dlaczego mnie piłuje i zawiesza poprzeczki wyżej. Decyduję, czy chcę iść aż tak wysoko. Można też jednak przeciwstawić krytycznemu głosowi – pochwalny. Pozwalać im łapać balans między sobą. A można ostro mówić: “Teraz cię nie słucham. Będzie czas po poprawkach.” Czego nie robimy, myślę, że warto autokrytyka adresować. Nie zbywać go, nie udawać, że go nie ma i nie wychwalać jego uwag, wsłuchując się w nie uważnie.

Zresztą, jeśli już uważnie – można zapisywać jego uwagi, by z czasem móc zobaczyć, jak one się zmieniają. Jakie są bezcelowe, ot, po prostu dla zasady krytykowania. Czasami przecież zmieniamy jedno zdanie bez końca, prawda?

Jak Ty sobie radzisz, Autorze? Autokrytyk daje Ci się we znaki? Co mówi? Kiedy jest najbardziej upierdliwy?

Pozdrawiam Was oboje serdecznie!

m

Podziel się z innymi

Nie ma jeszcze komentarzy

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *