autorka na moście wśród koron drzew

Witaj!

Ciekawam, w jakiej chwili to czytasz? Czy masz się dobrze? Czy w Twoim dzisiejszym dniu zmieści się chwila na tworzenie? O czym będzie?

Otóż to – wszystko się jakoś zaczyna. Gdzieś tam hen, hen, zaczęła się i moja pisarska podróż. Nigdy nie wiem, co uznać za początek najważniejszy. Ten moment, gdy zaczęłam opowiadać bajki? A może, kiedy zaczęłam wytrwale je spisywać? A może jednak w tej chwili, gdy ich zbiór wysłałam do wydawnictwa? Każda z tych chwil była znacząca. Otwierała przede mną kolejne etapy podróży.

Miewałam pomysły.

Wierzyłam, że zostanę najmłodszą wydaną pisarką. Celowałam też w jedną z najdłuższych napisanych powieści. Dążyłam do ideału. Były to jednak cele cząstkowe – takie, dzięki którym idzie się dalej. Niczym jazda przez autostradę do kolejnych zjazdów. Przez krótką chwilę można wtedy rozważać: jadę dalej, czy jednak zbaczam z trasy. Czasem już prawie skręcałam, ale kończyło się objazdem i oto jadę dalej moją autostradą.

Pytam siebie jednak czasem, dokąd jadę. Oczywiście w coachingu potrafimy świetnie drążyć ten temat, wyznaczać punkty zaczepne, by móc rozeznać się, że koniec trasy tym właśnie jest. Dzięki temu można świętować sukces, kupić sobie nowe pióro albo wznieść toast dobrym winem. Bądźmy jednak szczerzy – nie wiem, jaki będzie finał mojej pisarskiej podróży.

Takich chwil “nie wiem” jest na tej trasie wiele.

Jadę bez mapy. Po obcym terytorium. Na poboczu czasem pojawi się życzliwy autostopowicz. Towarzyszy mi przez kilka chwil i pozwalam mu odejść. Jadę dalej.
Wpadam na pomysł nowego tekstu. Opracowuję go, czy to zarywając noce na wyobrażaniu sobie samopoczucia bohatera, czy próbując dotrzeć do serca historii. Planuję. Zapisuję. Dzielę się wizją i wtedy nachodzi mnie zwątpienie. Pomysł nie jest taki dobry. Tracę wiarę we własne umiejętności. Słyszę słowa pocieszenia, ale one we mnie nie zostają. Jestem sama z deszczem wątpliwości. Kapuśniaczkiem. Ulewą. Oberwaniem chmury.

Kiedy w końcu udaje się przez to przejść, kończę tekst. Oddaję go odbiorcy. I znów deszcz… Do tego oczekiwanie. Jeśli tylko mam parasolkę, mogę czekać. Gorzej, jak zimno, wieje, a ulewa nie wydaje się kończyć.

Nie wiem. Niepewność. Okropne słowa w świetle tych przeżyć!

Podobne odczucia miałam, czytając “Brak tchu” Orwella. Być może nie byłam przygotowana na taką książkę, a na pewno dołożyłam sobie wyzwania tym, że właśnie oduczałam się czytać książki od końca. Na kolejnych stronach nie działo się w zasadzie nic. Towarzyszyłam Georgowi Bowlingowi w jego podróży. Dzielił się ze mną wspomnieniami, spotykał dawnych znajomych. Cieszył mnie format scen, język, ale ciągle wracała myśl, że na pewno do czegoś to prowadzi. Pokusa zajrzenia na ostatnie strony była ogromna. Czytałam wytrwale. Na końcu, gdy nie było zaskakujących twistów, fajerwerków czy wielkiej przemiany, zamknęłam książkę i dopiero wtedy naprawdę ją doceniłam. Wiedziałam, że to była jedna z tych historii, którymi po prostu należy się delektować.

Czy tak właśnie nie jest w naszej twórczej podróży, Autorze?

Nie znamy przyszłości. Nie możemy podejrzeć, czy decyzje, które dziś podejmujemy doprowadzą nas dokładnie tam, gdzie chcemy się znaleźć. Przeżywamy nasze historie z wypiekami na twarzy, a czasem przesypiamy ich partie, podczas gdy możemy szukać sposobu, by się delektować. Nawet stanem “nie wiem”.

Szukam więc na to sposobów. Staram się być uważna na swoją drogę. Rozglądać się po niej. W stanie “nie wiem” uśmiechać się do siebie ciepło, by deszcz lub kapuśniaczek szybko wysychał. A jak mi ciężej, to szukam autostopowicza, który ubarwi podróż choć na chwilę. I jadę dalej…

A jak jest u Ciebie? Jakie masz widoki i pogodę?

Trzymajmy się drogi.

m.

Podziel się z innymi

Nie ma jeszcze komentarzy

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *